Jest przełom roku 1996 i 1997. Na komputerach osobistych panuje niezwykle grywalna gra „Worms” w której gracze kontrolują turowo armie dżdżownic zwalczające się wzajemnie na dwuwymiarowych planszach.
10 października 1997 roku do dziczy trafiło dwuosobowe demo Worms 2. Tego dnia moje życie stanęło na głowie. Oszalałem na punkcie Wormsów. Do tego stopnia, że nudząc się szkole zamazywałem stare zeszyty swoimi rysunkami i komiksami o robakach. Nie było wtedy internetu, telefonów komórkowych, a Game Boy był symbolem największego luksusu, którego doświadczyć mogli wyłącznie szczęśliwcy z rodziną w Niemczech.
Ja sam nie miałem wówczas nawet komputera! W Wormsy, a w szczególności w to jednopoziomowe demo dwójki, nałogowo „łoiliśmy” każdego dnia po szkole u jednego z kolegów. Szło nam tak dobrze, że wkrótce odnaleźliśmy nawet masę błędów, które zmusiły nas do zawiązania dżentelmeńskiego paktu zabraniającego ich wykorzystywania. Wormsy obok Cezara 3 czy Heroes of Might and Magic III pochłaniały każdą naszą wolną chwilę między dwunastą, a trzecią, gdy mój kumpel miał pozwolenie na korzystanie z komputera.
Z czasem Wormsopis rozrósł się do gigantycznego, posklejanego taśmą klejącą behemota złożonego z kilku coraz grubszych zeszytów. Przez pierwszych kilka lat uzupełniany był z czystej chęci, potem wręcz z sentymentu i chęci kontynuowania tradycji. Minęło osiemnaście lat, a ja mam go do dziś i w tym momencie liczy sobie 384 strony.
Pierwszych kilka stron – nie liczonych oczywiście do długości całości – zajmują moje stare dyktanda – swoje pierwsze bazgroły stawiałem bowiem na zużytym zeszycie do dyktand. Nie miałem wówczas większych planów związanych z treścią. Datę rozpoczęcia prac zdradza zaklejona okładka, którą można odczytać ostrożnie lekko rozsypujący się już papier. „96,97” – złota epoka, gdy kończyły się rządy pierwszych robali i rozpoczęła się dominacja Worms 2.
Pamiętam w zasadzie do dziś, że początkowo pierwsza stronica nazywała się po prostu „Worms Rysunki”. II, podobnie jak licznik stron, zostały odpowiednio dorysowane po pewnym czasie.
Z innej beczki – zazdroszczę piątek swojemu młodszemu sobie. „Zelżał mróz, stopniał śnieg, mży deszcz.” – dziś miałbym sporo więcej problemu z tym dyktantem.
Nie wiem czy jesteście tego świadomi, ale Worms 2 i Worms: Armageddon miały swoją mitologię! Całą linię fabularną opowiadaną między wierszami. Bardzo ważnym było więc, by prawidłowo nazywać robale! Ich imiona miały znaczenie. Przez komiksy przewijał się więc „Nadger”, „Tripitaka” czy legendarny „Boggy B”.
Przez pierwszych kilkanaście stron treścią nie kierował żaden większy plan. Rysowałem po prostu co przychodziło mi do głowy.
Wraz z upływem lat, Wormsopis zaczął jednak przybierać bardziej ujednoliconą formę. Z roku na rok dostrzec można wyraźny wzrost jakości kreski i oczywiste wpływy moich ówczesnych zainteresowań. Wśród gości „specjalnych” pojawiał się Grunio, Pokémony… a w pewnej fazie na komiksach odbiło się też moje czasowe zainteresowanie mangą i anime.
Niestety, dziś Wormsopis jest już w opłakanym stanie. Czas nie obszedł się z nim zbyt łaskawie. Trzymające strony aluminiowe spinacze zaszły rdzą, papier zmęczony latami w plecaku zżółkł i rozsypuje się w drobne płatki. Obawiam się, że chociaż prawie 20 lat już za nim, kolejnych 20 może nie przeżyć. Dlatego moim planem jest stopniowe skanowanie kolejnych jego stronic, wraz z komentarzem objaśniającym… o co tu w ogóle do diaska chodzi i publikowanie go na tym właśnie blogu.
Życzcie mi powodzenia. I chętnie posłucham o waszych sposobach na wolny czas w dzieciństwie. Zawartość Wormsopisu, który gości na swoich stronicach też wiele komiksów gościnnych jest dla mnie niezbitym dowodem na to, że nie jestem jedynym szaleńcem, który za młodu bawił się w rysowanie swoich ulubionych postaci!