Nie jestem pewien czy nadaję się do recenzowania filmów. Gdy mam ocenić grę, potrafię rozebrać ją na czynniki pierwsze i dokładnie stwierdzić co mi się w niej podobało, co nie zagrało, a nawet co należało zrobić inaczej, by osiągnąć zamierzony efekt. Po kinowym seansie jednak jest zgoła inaczej. Czuję się jak dziecko we mgle, które nie do końca wie co powinno myśleć na temat tego co zobaczyło na ekranie i panicznie próbuje zebrać do kupy myśli. No ale hej, miałem przyjemność objerzeć Avengers: Czas Ultrona na kilka dni przed polską premierą i obiecałem podzielić się wrażeniami. Tak też robię – nie traktujcie jednak moich wypocin jakoś super poważnie. I oczywista uwaga: jeśli unikasz jak ognia zwiastunów filmu i wszelkich informacji na jego temat, nie czytaj. W tekście poruszę pewnie kwestię fabularną, ale postaram się nie wykraczać poza to co o filmie wiadomo ze zwiastunów i zapowiedzi.

Avengers: Czas Ultrona

No więc tego, Age of Ultron. Podobał mi się. Film nie owija w bawełnę i rozpoczyna się od widowiskowej sceny akcji w której Awendżersi (już jako oficjalna grupa, ze swoim logo i w ogóle) wysłani zostają na oficjalną misję. Wstęp fajnie buduje napięcie, nastawia widza na sporą rozpierduchę i jednocześnie ekspresowo wprowadza nowych widzów w świat Marvela bez niepotrzebnego spowalniania całości ekspozycją. Efekty wizualne były oczywiście na światowym poziomie, a powracający bohaterowie dawali z siebie wszystko. Potem było już tylko lepiej i mimo mikroskopijnych przestojów po środku filmu, akcja nigdy nie spowalnia.

Dość niemiłym zaskoczeniem była jednak dla mnie sama konstrukcja fabuły, która utwierdza mnie w mojej zasadzie, że warto unikać trailerów. Jak wskazuje tytuł, film kręci się wokół Ultrona, systemu Sztucznej Inteligencji Starka, który wymyka się spod kontroli i jak na typowy szwartzcharakter przystało rozumie swoją misję „ratowania ludzkości” w sztampowy do bólu sposób: masowej eksterminacji. Niemiłe zaskoczenie wynika z tego jak przewidywalna i kliszowa jest to bajeczka i nie pomaga fakt, że co do joty zdradzona jest ona we wszelkich zwiastunach odzierając się z jakiejkolwiek niespodzianki. Trzymałem kciuki licząc na to, że to jakaś fasada i sprytny sposób na ukrycie jakiegoś niespodziewanego zwrotu akcji… ale nie. To naprawdę wszystko. Ultron jest zły, a Avengersi muszą zlać mu mordę.

Na szczęście nawet mimo swojej przewidywalności film ogląda się naprawdę nieźle (kto idzie na film o superbohaterach dla fabuły?) mimo iż do pełni szczęścia wymaga on nie tylko znajomości pierwszych Avengers, ale również wydarzeń w innych hitach Kinowego Uniwersum Marvela z „Zimowym Żołnierzem” na czele. Przeskakując prosto od jedynki do dwójki widz będzie kompletnie zagubiony, a fabuła nawet nie próbuje wyjaśniać dlaczego świat stanął na głowie od czasu najazdu obcych.

Świetnie wprowadzony jest też szereg nowych postaci choć sądzę, że widzowie będą czuli pewien niedosyt. To niestety ten typ filmu, który oznacza, że każdy z miliona bohaterów pierwszoplanowych ma dla siebie tylko kilka minut, więc i ci nowi znikają z ekranu, gdy dopiero zaczynamy się do nich przyzwyczajać. Ponownie za to udała się niebywała sztuka z jedynki, gdzie mimo multum postaci, każda ma swoje określone zadanie w fabule, każda pełni jakąś rolę i ma okazję do pokazania się z tej lepszej (lub gorszej strony). Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie, że w filmie znaleziono nawet czas, żeby pogłębić historię Hawkeye’a, który do tej pory był tym „gościem znikąd”, doklejonym jakby do reszty obsady. Ogółem rzecz biorąc wszystko działa, wszystko jest na swoim miejscu i jest ucztą dla oka.

Avengers: Age of Ultron

Najsłabszym punktem programu jest jednak tym razem nie sama fabuła (sztampy nie są złe!), ale dialogi. Na tym etapie w MCU chyba prawem jest, żeby każda z postaci miała swój własny miniaturowy pokaz stand-up. Nie ma w filmie postaci, która nie rzucałaby półsłówkami, żarcikami i one-linerami rodem z taniego popkorniaka klasy B. W przypadku drugich Avengersów doszło do takiego ekstremum, że „śmieszkami” rzucają nawet statyści. Prawdą jest, że większość komizmu słownego jest naprawdę dobra i siedziałem w kinie z gigantycznym rogalem na twarzy, ale martwię się o to, że po pierwsze: polski dubbing nie odda niuansów i chemii postaci na ekranie, a po drugie: jak tak dalej pójdzie to za 2 lata filmy Marvela staną się parodią samych siebie, bo już teraz żart leje się niebezpiecznie gęsto i powoli zbliża się do masy krytycznej. Wkrótce producenci wszystkich parodystycznych „Strasznych Filmów” pójdą z torbami, bo autorzy filmów będą robić ich robotę sami.

Bardzo dziwnie napisane są również relacje między bohaterami. Gdy protagoniści dowiadują się, że Stark tak jakby trochę skazał za ich plecami planetę na śmierć, reagują jak na rozlane mleko w kuchni. I spoko, nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że kilka scen później wszyscy drą na siebie gęby, że jednak jest to wielki problem, by scenę potem znów trzymać się za rączki i śpiewać Kumbaya… a potem znowu się o to sprzeczać.

No i jest jeszcze Ultron. Wycięty z tej samej formy co wszystkie inne Marvelowskie poczwary. Zły do szpiku, sarkastyczny, wyrachowany. Powiedzieć cokolwiek więcej byłoby spoilerem, ale spełnia swoją rolę. Szczerze przyznam jednak, że po tym co przeszli Guardians of the Galaxy czy też sami Mściciele w swojej pierwszej przygodzie, starcie z Ultronem przypomina raczej odcinek Marvelowskiego fillera niż poważne zagrożenie. Przez większość filmu nie tyle zagraża on bohaterom co grozi, że znajdzie sposób, żeby im zagrozić. Co samo w sobie nie robi szału.

A mimo to seans uważam za niezwykle udany. I może wynika to z moich oczekiwań – na filmy Marvela nie chodzę dla złożonej fabuły, ale dla wartkiej akcji (której tu nie brakuje) i typowo nerdowskich odniesień. Piszczę jak dziewczynka za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się Stan Lee (a jak!), wspomina się klejnoty nieskończoności czy odnosi do innych filmów marki. Pod tym względem wszystko jest na właściwym miejscu. Cały film to szereg soczystych eksplozji, żarcików, obfitych biustów w ciasnych kostiumach (dla panów), spoconych klat nordyckich bogów (dla pań), nawet jeśli sprawia wrażenie tylko pretekstu i punktu zapalnego dla większego widowiska jakim będzie prawdopodobnie „Infinity War”. Jest też oczywiście bonusowa scena śródnapisowa, ale ta ma z 5 sekund i szczerze mówiąc nie pokazuje niczego nadzwyczajnego. Sorry!

Ogółem rzecz biorąc warto się na Avengers: Age of Ultron wybrać chociaż raz, bo film ten trzyma poziom innych filmów Marvel Cinematic Universe. Wątpię jednak, żeby zebrał oceny tak dobre jak genialna część pierwsza.

PS. Niepopularną opinią będzie pewnie stwierdzenie, że chociaż Iron Man 3 był filmem od Avengersów 2 gorszym to dużo bardziej podobała mi się w nim konstrukcja wątku fabularnego. Uuuuuuu, oberwie mi się za to po zębach.

 

Avengers: Czas Ultrona (2015) – recenzja filmu
Tagi:        

Komentowanie wyłączone